Trwa sobie lekcja w najlepsze, podchodzi uczeń, nagle, z miną niewyraźną i szepcze mi wprost do ucha- proszę pani, ja w sali matematycznej zostawiłem bluzę, ja muszę tam iść, nie mogę jej zgubić. Rzeczony uczeń ma wypieki, oddycha głęboko i szybko, zatem sprawa jest poważna. Chcąc zapobiec tragedii, wypuszczam delikwenta z sali na poszukiwania zagubionego odzienia.
Wraca po kilku minutach, w dłoni trzyma jakby szarą, sportową bluzę, ale ma jeszcze coś- wyraz zagubienia i przerażenia na twarzy. Znów podchodzi i wprost do mego ucha płyną słowa- proszę pani, to moja bluza, ale ona jest za mała, o jakieś dwa rozmiary, skurczyła się chyba.
W głowie galop myśli i wewnętrzna walka, jak tu nie wybuchnąć śmiechem, toż to dziecko ma poważny, prawdziwy kłopot, nie mogę go zlekceważyć.
Odpowiadam pełna troski, ciepła i powagi- kochanie, żeby bluza się skurczyła, musiałaby zostać uprana w nieodpowiedniej temperaturze, a w sali z matematyki nikt z nią zapewne nic nie robił, musi pasować. O dziwo reszta uczniów słucha mnie z przejęciem i w absolutnym milczeniu.
Delikwent stoi na środku sali, usiąść nie ma zamiaru, czeka na jakiś konkretny ratunek ze strony dorosłej, mądrej ponoć pani, więc zarządziłam- robimy przymiarkę, zakładaj bluzę, a my ocenimy, czy jest za mała, czy dobra.
Stało się… jak we śnie, chłopiec stoi w swojej bluzie, która opina go tak, jak bandaże mumię egipską, a rękawy sięgają niewiele poniżej łokcia. Do tego uczniowie zgłaszają się jeden po drugim i zapewniają, że to jego bluza, że oni pamiętają, jak w niej przyszedł do szkoły i że była dużo większa.
Troszkę się czuję jak w powieści Kafki, trochę, jak w dramacie Gombrowicza i naprawdę nie wiem, co mam czynić z tym absurdalnym zdarzeniem.
Z jednej strony mam ochotę siąść i się rozpłakać, bo coś tego absurdu za dużo ostatnio w moim zawodowym życiu, z drugiej żal mi dziecka, które jest naprawdę przejęte i przerażone sytuacją, z trzeciej na usta ciśnie mi się głośny śmiech- tak reaguję w sytuacjach, które mnie przerastają. 😉
Nagle dzieje się coś i czuje się jak wyrwana z dziwnego snu, znów stąpam po ziemi i porządek świata wraca do normy.
Jeden z zamyślonych wcześniej chłopców nagle wybiega ze swojej ławki, łapie ową nieszczęsną bluzę, przygląda się i krzyczy- to jest moje, ja miałem taką samą i tez zostawiłem w sali matematycznej.
Jest! Trafiony zatopiony! Jednak nie jestem bohaterem surrealistycznej powieści. 😉
Sprawa zagubionej garderoby już wyjaśniona, a ja wciąż myślę o tym i się sama do siebie uśmiecham.
Coraz więcej takich wdzięcznych, zabawnych sytuacji staje się moim udziałem, odkąd pracuję w szkole podstawowej.
Obserwuję też wiele ciekawych zjawisk. Dziś z ust jednego 10 latka wyszedł tekst, który każda feministka uznałaby za szczyt szowinizmu. 😉
– ile ma pani lat?
– Tomeczku jesteś jeszcze małym chłopcem, ale później będziesz wiedział, że kobiety nigdy nie pyta się o wiek
– No tak, kobiety nie pyta się o wiek i o zdanie! Przepraszam.
(Moja mina była chyba warta milion dolarów)
– a kto ci tak powiedział?
– no tata tak zawsze mówi i wujek tak mówi
– hmmm, nie znam jeszcze twojego taty, ale chyba powinnam z nim porozmawiać!
Dziecko zadziwione nie mogło pojąć, o co cała afera. 😉
W nowym świecie jest mi ciężko. Tęsknię za dyskusją na tematy egzystencjalne. Tęsknię za rozmowami o zjawiskach kulturowych dzisiejszego świata, o książkach, które czytają moi nastoletni uczniowie, o filmach, które oglądają pasjami. Tęsknię za możliwością użycia ironii, specyficznego żartu, który oni rozumieją, łapią w lot. Tego wszystkiego mi brakuje jak tlenu, ale w tym nowym świecie na szczęście jest też coś fajnego- moi mali towarzysze, którzy uczą mnie i zaskakują każdego dnia. 🙂
Wszystkim nauczycielom, tym zadowolonym i niezadowolonym ze zmian, życzę satysfakcji i umiejętności szukania pozytywów w tym, co was otacza!
Do boju, rok szkolny dopiero się zaczął. 🙂
To piękne 🙂
Dziękuję. 🙂